ROK SZKOLNY BEZ BÓLU I ŁEZ, CZYLI KILKA PODPOWIEDZI NA DOBRY WRZEŚNIOWY POCZĄTEK (CZĘŚĆ 1)
SZKOLNA MACHINA RUSZYŁA!
Mamy popołudnie, a to oznacza, że pierwszy dzień szkoły już za nami. Były apele, powitania wychowawców i nauczycieli, ustawianie się w parach, dyktowanie planu lekcji przynajmniej na następny dzień, opowieści o wakacjach i umawianie się, kto z kim usiądzie i w której ławce... Pierwszy dzień szkoły jest zazwyczaj przyjemny, lekki, zupełnie niegroźny. Przez chwilę wydaje się nawet, że cały rok taki będzie.
A potem nadchodzi jutro, i jutro, i kolejne jutro... Szkolne jutro, które okazuje się wcale nie tak proste i niewinne, nieraz wręcz przeciwnie – trudne i przerażające. W którymś momencie, z jakiegoś powodu nauka znów zaczyna wyszczerzać kły, szkoła wstrętnie powarkuje. Zamiast wesołego dziecka do domu wraca uczeń-bardzo-nie-w-humorze, kolejny rodzinny wieczór zamienia się we wspólne wałkowanie zadań domowych, a zbliżająca się wywiadówka sprawia, że z nadzieją rozglądamy się za jaką czynnością zastępczą, która by nas uwolniła od przykrego obowiązku.
Jednym słowem: gdzieś po drodze ponownie zagościł wśród nas (i dorosłych, i dzieci) niekorzystny schemat działań. Może sobie nawet w pełni tego schematu nie uświadamiamy, ale czujemy, że znów mimowolnie wskoczyliśmy w zachowania, wybory i reakcje, przez które powtarzają się nieprzyjemne i niechciane sytuacje z poprzedniego roku lub z poprzednich lat.
Wyliczenie wszystkich takich sytuacji zajęłoby pewnie więcej miejsca, niż Blogspot może zaoferować, więc ograniczmy się tylko do paru przykładów. Zostawianie zadań domowych na ostatnią chwilę. Przepytywanie, które wydaje się nie mieć końca ani sensu, bo przed tablicą dziecko „i tak wszystko zapomniało”. Wojny domowe z serii „mogę iść na dwór / do koleżanki / pograć na komputerze? – a lekcje wciąż nieodrobione?”. Prace, które wykonujemy tak bardzo z dzieckiem, że już chwilami za dziecko (bo szybciej i w końcu będzie z głowy). Weekendy podtruwane myślą o tych wszystkich wiszących nad nami (i dziećmi, i dorosłymi) wypracowaniach, sprawdzianach i wierszach do wykucia na pamięć. I wrażenie, że wraz z kolejnymi szkolnymi tygodniami coraz bardziej zapadamy się (i dorośli, i dzieci) w ruchome piaski szklonych wymogów, a materiał do przyswojenia w nienaturalny sposób przerasta materiał już przyswojony.
Znacie to? W jakimś stopniu niemal każdy to zna – i dziecko, i dorosły.
JAK UJARZMIĆ ROK SZKOLNY JUŻ NA POCZĄTKU ROKU SZKOLNEGO?
Chcemy Wam zaproponować sposoby, dzięki którym pierwsze szkolne tygodnie staną się trochę łatwiejsze, a perspektywa kolejnych miesięcy – o wiele mnie stresująca. Wiemy, że nie ma rad idealnych ani metod gwarantujących sukces zawsze i wszędzie; jednak te parę podpowiedzi może się przydać – i Wam, i Waszym dzieciom.
Naucz dziecko organizacji czasu
Organizacja czasu to coś, co teoretycznie wszystkim jest potrzebne i wszystkim pomaga; w praktyce – coś, czego często wymagamy od innych („mógłbyś sobie lepiej organizować pracę”) lub od siebie („gdybym była lepiej zorganizowana...”), ale na dobrą sprawę nie za bardzo wiemy, jak to wprowadzić w czyn. W gruncie rzeczy nikt nam nie przedstawił organizacji czasu w formie zestawu zasad, nie da się też tego wbić do głowy jak tabliczki mnożenia. Ze sposobami lepszego zarządzania czasem część z nas zapoznaje się w dorosłym życiu poprzez różne poradniki; inni nabywają tę umiejętność bardziej intuicyjnie i wraz z doświadczeniem; a niektórzy na hasło „zarządzanie czasem” nadal czują się jak na wykładzie prowadzonym w nieznanym języku.
Ułatwmy dzieciom życie i podsuńmy im parę metod radzenia sobie z uciekającym wciąż czasem. W formie zabawy zaproponujmy wspólne zrobienie listy zadań albo planu na najbliższy tydzień (zaletom i sposobom tworzenia list zostanie zresztą poświęcony osobny post). Zastanówmy się wraz z dzieckiem, w jaki sposób każdy z nas odsuwa niemiłe obowiązki. Przyjrzyjmy się sobie nawzajem i stwierdźmy, w jakim momencie dnia mamy swoje „złote godziny” (czyli czas, gdy jesteśmy pełni energii, ochoty i pomysłów do działania) oraz „szare godziny” (gdy energia spada do minimalnego poziomu i nic nam się nie chce). Ustalmy, czy zdarza nam się marnować „złote godziny” na coś niepotrzebnego (szperanie w Internecie dla przyjemności, przesiadywanie przed telewizorem) i czy w „szare godziny” nie próbujemy na siłę zmusić się do pracy (co albo kończy się fiaskiem, albo skojarzeniem pracy z koszmarnym obowiązkiem). Wymyślmy sposoby, by zmotywować się do pracy w „złotych godzinach” i nauczyć się odpoczywać w „szarych godzinach”.
Odpoczynek wspomaga naukę
No właśnie – nauczmy dziecko (a przy okazji siebie), jak odpoczywać, jak się relaksować, jak wykorzystywać część naszego czasu na rozrywki. Osiągniemy w ten sposób podwójną korzyść: po pierwsze, dziecko będzie wiedziało, w jaki sposób się odprężyć (a to przecież ogromnie ważne, jeśli ma zregenerować siły na kolejny dzień czy do kolejnego zadania); po drugie, pokażemy mu, że czas na zabawę i przyjemność to nie chwile wykradane nielegalnie i z poczuciem winy, lecz coś, co tak samo jak praca powinno znaleźć się w codziennym grafiku i co trzeba sobie zorganizować, zaplanować.
Warto oddzielić wypoczynek aktywny od biernego i dbać, by obie odmiany były obecne w życiu dziecka. Szczególnie jednak zwracajmy uwagę na wypoczynek aktywny – ruch, spotkania z rówieśnikami, stymulacja intelektualna wzmocnią zdrowie fizyczne i psychiczne dziecka. Oczywiście, niemal każdy ma niekiedy ochotę poleżeć leniwie na kanapie, obejrzeć film, pograć na komputerze – dziecko też może i ma prawo do takich chwil.
Najpierw przełknij małą żabę, po dużą sięgnij za chwilę
Znacie określenie „zjeść żabę”, czyli zmierzyć się z czymś nieprzyjemnym? Taką żabą bywają nieraz szkolne zadania domowe. Ale zadanie zadaniu nierówne – niektóre są prostsze, niektóre trudniejsze, jedne przyjemniejsze, zajmujące mniej czasu i wymagające mniej energii, inne – niezbyt sympatyczne, czasochłonne i męczące.
W rozmaitych poradnikach można nieraz spotkać radę, by na początku pracy załatwić najcięższe, najgorsze i najbardziej stresujące zadanie, dzięki czemu poczujemy się uwolnieni od balastu, odprężeni i zmotywowani. Jest w tym trochę racji – co nie zmienia faktu, że i tak zwykle trudno nam się zmobilizować do takiego porannego wyczynu. Jeśli nam, dorosłym, jest ciężko, to co mają powiedzieć dzieci? Rozpoczęcie odrabiania lekcji od największej, najbrzydszej i najpaskudniej kumkającej żaby może i zmęczyć, i zniechęcić, i utrwalić skojarzenie „zadania domowe równa się zło”.
Zachęcajmy więc dziecko, przynajmniej na początku, by zaczynało odrabianie lekcji od tego, co lubi, co sprawia mu przyjemność i przychodzi łatwo. Najpierw rysunek na zajęcia plastyczne? W porządku. Najpierw czytanka i podkreślanie słów z „ó”? OK. Najpierw ćwiczenia z matematyki albo angielskiego, bo to ten sam typ zadań, który był na lekcji i który nadal tkwi dobrze w pamięci? Jasne, proszę bardzo. Bierzemy farby, kredki czy pióro?
Dwie lub trzy przyjemniejsze czynności – te małe, ładne i sympatyczne żaby – lepiej nastawią do odrabiania lekcji. Do tego dziecko będzie miało poczucie sukcesu (polski i angielski już odrobione, poszło szybko i sprawnie, można iść dalej) i panowania nad własną sytuacją (część zadań domowych z głowy). Po takim nabraniu rozpędu łatwiej przyjdzie zmierzyć się z ropuchą-wypracowaniem, ropuchą-materiałem do sprawdzianu, ropuchą-zadaniem z fizyki.
Pozwólmy dziecku zrobić najpierw te zadania domowe, na które samo ma ochotę. Sztuki połykania na dzień dobry największej żaby jeszcze się zdąży nauczyć w dorosłym życiu. Na razie niech zaczyna od połykania małych żabek, którymi się nie udławi.
Już niebawem kolejne podpowiedzi, a na razie EDU życzy wspaniałego roku szkolnego. Niech dla Waszych dzieci będzie on interesujący, pełen przygód i radosny, a dla Was – wolny od stresów i satysfakcjonujący!